poniedziałek, 20 stycznia 2014

Bez-powrotność trzecia.



Automachine – The Truth

Wtorek.
Z samego rana byłem już w szpitalu. Chciałem być przy Konstancji, wspierać Ją i dodawać otuchy tym ważnym dniu. Była nadzwyczajnie spokojna, w ogóle się nie denerwowała, ani nie przejmowała; zupełnie, jakby zaraz miała jechać na jakąś miłą wycieczkę, a nie na salę operacyjną pod nóż. Dziwnie się zachowywała, cały czas promiennie uśmiechała i przytulała do mnie, kiedy leżałem tuż obok Niej na małym i niewygodnym szpitalnym łóżku. Nie wiedziałem, co się dzieje; nie wiedziałem, skąd takie gesty Jej strony, ale wiedziałem jedno: chciałem przejść przez to piekło razem z Nią.
- Pani Konstancjo, zapytam ponownie: czy zgadza się Pani na operację?
- Gdybym się nie chciała zgodzić, to nie czekałabym tutaj dwóch dni. Wolałabym umrzeć w spokoju, w swoim domu. – odpowiedziała sarkastycznie.
- Proszę tak nie żartować. Robimy wszystko, co w naszej mocy, by Pani pomóc. – odpowiedział naburmuszony, siwy mężczyzna w kitlu.
- Doktorze, prawda jest taka, że gdybyście… - chcąc przedstawić swoje racje, wtrąciłem się do rozmowy, jednak chirurg nie pozwolił mi dokończyć.
- Proszę mnie nie pouczać, ja wiem, co robię. To ja jestem lekarzem, nie Pan! – zaakcentował, ze szczególnym uwzględnieniem wyrazu ja.
- Zibson, daj spokój. – odezwała się łagodnie. - Czy mogą pojawić się jakieś komplikacje? Czy istnieje…?
- Zagrożenie życia? Cóż, chyba zdają sobie Państwo sprawę z tego, iż w Pani aktualnym stanie zdrowia, przy tylu noszonych chorobach, każdy ruch niesie za sobą pewne konsekwencje. To mocny atak woreczka, musimy operować!
Pielęgniarki zajęły się transportem na salę przedoperacyjną. Konni jechała przez kręte korytarze, nieprzerwalnie trzymała mnie za rękę i posyłała niewymuszone uśmiechy w moim kierunku. Odpowiadałem Jej tym samym, choć w głębi duszy odczuwałem wielki niepokój i obawę, a serce rozpadało się na tysiące kawałków, niczym potłuczone szkło.
- Zibi, don’t be sad! – powiedziała kruchutkim głosikiem, kiedy zauważyła moje zmartwienie na twarzy. Zawsze tak mówiła, kiedy coś mnie trapiło. W końcu był to fragment Jej ulubionej piosenki…
- Kontu, boję się o Ciebie.
- Już zapomniałeś, co nieustannie jak mantrę powtarza Twoja babcia? Nie trzeba się bać. Strach to najgorsze więzienie na Świecie.
- Nie zapomniałem, ale w takich chwilach jak ta… Kontuś, oddałbym wszystko, co mam i  mógłbym spędzić resztę życia we więzieniu, bylebyś tylko była zdrowa…
 - Przepraszam Państwa, ale musimy już jechać. – wtrąciła się siostra oddziałowa.
- Zbyszku, pamiętaj, że Cię kocham i zawsze przy Tobie będę…
- Nie mów tak, jakbyśmy mieli się już nie zobaczyć! Ja Ciebie też kocham, najmocniej na świecie. – ucałowałem delikatnie Jej letnie czoło i nosek, a następnie złożyłem na Jej ustach długi pocałunek. Zauważyłem, że po Jej rumianym policzku spłynęła łza. – Będę tu czekał na Ciebie.
- Ja na Ciebie też. Gdziekolwiek będę… - oddalając się, dopowiedziała cicho, jednak nie na tyle cicho, bym nie mógł usłyszeć. Zaraz po tym zniknęła z mojego pola widzenia…

Stałem chwilę przed drzwiami, za którymi dokonywać miał się wyrok na mojej Żonie, i tępo wpatrywałem się w napis zamieszczony na ich powierzchni. Machinalnie pociągnąłem za plastikowy uchwyt i wszedłem do pomieszczenia. Musiałem. Coś wewnątrz mówiło mi, że muszę Ją jeszcze raz zobaczyć. Przez niewielkie okienko widziałem, jak pielęgniarki przygotowują Konstancję do operacji, jak jest podłączona do różnych aparatur, kabelków, rurek i w końcu – jak podają Jej maskę z narkozą. To był straszny widok…
Leżała tam taka bezbronna, krucha i nie wiedziała, co się dookoła dzieje. Jedynie, co udało mi się jeszcze zauważyć, to mocno rozpalona twarz Konni, zupełnie jakby pokryła ją purpurowa płachta wstydu. Nie znam się na medycynie, nie wiem, czy to prawidłowa reakcja organizmu, ale ewidentnie coś mi się tutaj nie podobało.
- Panie Bartman, proszę wyjść na korytarz. Nie może Pan tutaj być. – zwróciła mi uwagę kobieta odziana w biały kitel, która zamierzała dołączyć do zespołu operacyjnego.
- Przepraszam, oczywiście, już wychodzę.
- Proszę się nie martwić, Pańska Żona jest w dobrych rękach. – spojrzała na mnie porozumiewawczo i gestem ręki wyprosiła za drzwi.

Siedziałem na jednym z czarnych krzeseł przed blokiem operacyjnym. Nerwy, strach i niepokojące myśli wyżerały resztki mojego mózgu, doprowadzając jednocześnie do niekontrolowanych palpitacji serca. Udawałem przed Nią twardziela, choć tak naprawdę w głębi duszy byłem stłamszonym kłębkiem nerwów, który z każdą kolejną minutą bał się o swoją Ukochaną. Dlaczego Ona przyjmowała to wszystko z taką łatwością i pokorą? Nie wiem. Nie potrafię znaleźć właściwej odpowiedzi na to pytanie. Może dlatego, że te wszelkie zabiegi, mniej i bardziej poważne, których doświadczyła w swoim życiu, były dla niej na porządku dziennym? Może właśnie to zmniejszało jej niepokój? Sam już nie wiedziałem, co o tym myśleć.
Chodziłem z kąta w kąt, przeczytałem wszystkie ulotki wywieszone na tablicach korkowych, zadzwoniłem do mamy, do siostry… Czekałem. Cierpliwie czekałem, choć ręce drżały mi bardziej niż w dniu naszego ślubu, choć myślami i tak byłem gdzieś hen daleko, choć moje serce wyrywało się niemalże z klatki piersiowej, by być jak najbliżej swojej Połówki.

Półtorej godziny oczekiwania.
- Doktorze, co z moją Żoną? – zerwałem się z siedzenia, kiedy tylko mężczyzna w długim, białym fartuchu przekroczył próg seledynowego korytarza.
- Operacja się udała, usunęliśmy woreczek żółciowy. – odpowiedział krótko, chyba za krótko. Nie podobała mi się jego zafrasowana mina.
- Ale jest jakieś ale, prawda?
- Pani Bartman wybudziła się z narkozy, jednakże mieliśmy pewne powikłania na tle układu krwionośnego. Aby zapobiec niepożądanym komplikacjom, wprowadziliśmy Ją w lekką śpiączkę. Została przewieziona na Oddział Intensywnej Opieki Medycznej.
- Słucham?! Co to znaczy?!  – dopytywałem zaniepokojony, czując, że nogi robią mi się miękkie jak z waty.
- Najbliższa doba będzie decydująca. Przepraszam, ale muszę iść, inni pacjenci czekają. – wyminął mnie i odszedł w asyście dwóch innych medyków. A ja? Ja stałem jak ten słup soli i nie wiedziałem jak mam się ruszyć. Jakie komplikacje? Jaka śpiączka? O co chodzi? Dlaczego nikt nie chce mi nic powiedzieć prawdy?
- Panie Zbyszku? – odwróciłem się, by wysłuchać, co ma mi do powiedzenia jedna z sióstr, która usiłowała dotknąć mnie za ramię. – Proszę iść do domu, odpocząć i wrócić jutro. Teraz i tak nie może Pan wejść do Żony. Poinformujemy Pana, gdyby coś się działo.

Telefon nastawiony na maksymalną głośność, położony tuż przy uchu, na poduszce, na której zwykle zasypiała Konstancja. Nieprzespana noc. Skołatane serce. Kłębowisko nerwów. I tylko jedna myśl w głowie: byle dotrwać do rana…


Środa.
Uspokojony faktem, iż w przeciągu całej nocy nie dostałem żadnego telefonu ze szpitala, zaraz po godzinie ósmej zabrałem swoją Mamę z Ursynowa i razem pojechaliśmy do Instytutu. Nie mogłem się doczekać, kiedy zobaczę swoją Ukochaną, kiedy dotknę Jej delikatnej i aksamitnej skóry, kiedy ucałuję Jej blade czółko..
Najpierw jednak udaliśmy się do gabinetu ordynatora, który swoją drogą, chyba już na nas czekał.
- Nie mam dla Państwa dobrych wieści.
- Jak to!?
- U Pani Konstancji wystąpiły komplikacje pooperacyjne.
- Jakie?
- Zapalenie otrzewnej.
- Ale?
- Ale to jeszcze nie wszystko. – spuścił na chwilę głowę, wziął głęboki oddech i kontynuował swą wypowiedź. – W wyniku utraty dużej ilości krwi podczas wczorajszego zabiegu, nad ranem doszło do zapaści krążeniowej, z kolei na skutek której w organiźmie pacjentki wystąpiła odma opłucna. – wyjaśnił spokojnie, a ja poczułem, jak przez całe moje ciało przechodzi zimny, przerażający dreszcz. Dreszcz, to mało powiedziane. To były istne, elektryzujące prądy!
- To jest jakiś żart?! – odezwałem się z niedowierzaniem, myśląc, że to wszystko mi się śni.
- Niestety nie. Stan jest poważny. Walczymy o życie.
- Do jasnej cholery, dlaczego do mnie nie zadzwoniliście?! Dlaczego?!

***

Milion piosenek w sieci, a ja nie mogłam znaleźć tej jednej jedynej, która w zupełności oddawałaby charakter dzisiejszego rozdziału… Ale w końcu ją znalazłam.

Myślicie, że Kontu jest w stanie wyjść z tego?

Boli, tak strasznie boli, kiedy to piszę…

Ściskam, Patka.

18 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Mam przeczucie, że ona z tego nie wyjdzie, ale wierzę że wyjdzie. Strasznie głupio to brzmi, ale nie zrozumiesz.
      Okropnie mi żal Zbyszka jak i Kontu. Widzę, że ona pogodziła się ze swoim losem, ale on jeszcze nie przyjmuje do wiadomości tego że kiedyś będzie musial żyć bez niej.

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. W tym momencie same czarne myśli mi krążą po głowie, a moja intuicja podpowiada mi, że Konstancja nie wyjdzie z tego.
      Ona jest pogodzoną ze śmiercią, która jej towarzyszy już od jakiegoś czasu przy tylu schorzeniach jakie ma i co już przeszła. Jedynie ciężko będzie się jej rozstać z miłością swojego życia. Częściowo się z nim pożegnała, ale czy można się pożegnać w zaledwie minute
      Zbyszek zupełnie nie jest na jej śmierć przygotowany. Boli go, że nie może pomóc, a tak bardzo chce. To wszystko jest zbyt trudne dla niego więc dobrze, że ma kogoś bliskiego koło siebie, kto mu pomoże przetrać ten ciężki okres.
      Ściskam! :*

      Usuń
  3. Mam złe przeczucia i obawiam się, że jej będzie ciężko z tego wyjść, a jeśli nawet to do następnego razu:(. Kontu jest całkowicie pogodzona z tym co ją czeka i w przeciwieństwie do Zbyszka jest w stanie przyjąć wszystko co jest jej zapisane. Nawet nie chcę sobie wyobrażać co ten człowiek teraz przeżywa i jak bardzo jest wściekły na wszystko i wszystkich. Kurde aż mi łzy w oczach stanęły:(

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem co napisać... Łzy cisną mi się do oczu, jak to czytam. Mam nadzieję, że Kontu wyjdzie z tego... Dziś chyba więcej tu nie napiszę.
    Pozdrawiam A. ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Będę wierzyła w cud
    Iska

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciebie boli a ja mam łzy w oczach!
    Nie wiem....
    Tytuł bloga i jego aura też nie napawają optymizmem i nie wróżą niczego dobrego ale...
    Ale wieżę w cuda i liczę że będzie dobrze...

    OdpowiedzUsuń
  7. Boli jak to czytam... :/ Jej, tak się boję co będzie dalej...
    Mam nadzieję, że wyjdzie z tego... Tak bardzo wielką mam nadzieję...

    OdpowiedzUsuń
  8. jej popłakałam się :c współczuje Zbyszkowi - tak jakby sie z nim utożsamiam bo wiem co to znaczy martwić sie o bliska osobe a nie wiedzieć co nastapi jutro... mam nadzieje że wszystko bedzie dobrze :*
    pozdr siatkoholiczka :3

    OdpowiedzUsuń
  9. Sama nie wiem... Jak On o tym mówi, to mam wrażenie, że On Ją już stracił. Że nie może się z ta stratą pogodzić, choć wie, że będzie musiał. Być może jest to moje złudne wrażenie. Oby!
    Każde jego słowo nasaczone jest bólem, nasycone jakąś goryczą. Nie dziwię mu się. Gdy osoba, którą kochasz trafia do szpitala, masz nadzieję, że wszystko będzie dobrze, że jej pomogą, uleczą. Kiedy jej się nie poprawia, wariujesz. Serce zamiera. Pęka.
    Buziak Kochana :***

    OdpowiedzUsuń
  10. I jak ja mam to racjonalnie skomentować, jak po prostu nie umiem w tej chwili? Zwyczajnie jest to dla mnie za trudne. Zbyszek za wiele traci z każdą godziną. Traci ukochaną żonę, a ona jakby przewidywała wszystko i na wszelki wypadek już się z nim pożegnała. To nawet mnie tak cholernie boli...
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Czy z tego wyjdzie? Mam mieszane myśli i kilka scenariuszy w głowie. Mimo to wierzę ,że ona z tego wyjdzie. Dlaczego? Bo widać jak bardzo się ze Zbyszkiem kochają i zasługują na to by być razem szczęśliwi przez długie lata i nie chciałabym by tak brutalnie i nagle ich los rozłączył. Ona musi dać radę! Przecież Zbyszkowi pęknie serce, z resztą nie tylko jemu :c

    Ściskam ♥

    OdpowiedzUsuń
  12. To jest żart, prawda? Powiedz, że to żart. Proszę. Nie potrafię sobie wyobrazić co czuje Zbyszek. To musi być naprawdę dołujące. Mam taką skrytą nadzieję, że Konsti z tego wyjdzie. Przecież oni z Zbyszkiem tak bardzo się kochają. Powiadają, że miłość potrafi przezwyciężyć wszystko, tak? Zatem, to przezwycięży. Nie ma innej opcji. ;)

    Zapraszam do siebie. ;3 http://corka-dziwki.blogspot.com/

    Pozdrawiam ciepło! ;*

    OdpowiedzUsuń
  13. Niby prosty zabieg usunięcia woreczka żółciowego stał się początkiem końca...? Nie wiem, oby nie. Jeszcze nie, bo i tak w tej historii kres życia Konstancji jest nieunikniony. Wymieniłaś tyle chorób, jeszcze fachowymi nazwami, że nawet nie rozmyślam nad pełnym ich rozumowaniem. Przykro mi, że tak się stało. Zbyszek chyba oszaleje! Nie wyobrażam sobie, że zabraknie w jego życiu tej iskierki, która dawała chęć do wstawania. W ogóle zapłaczę się tutaj, gdy ona umrze :( Póki co smucę się meczem ręcznej, i jestem w pełni nostalgicznym nastroju :( Przepraszam. Czekam na lepsze wiadomości z Konti :(
    Ściskam :* :(

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie przepadam za Bartmanem, ale w tym momencie jest mi go po prostu szkoda.. Mam nadzieję, że Konstancja będzie na tyle silna i da sobie radę. Czekam na następny i pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. W ten piękny poranek, czytając tak smutny rozdział, nie mogę jednak nie myśleć pozytywnie. I choć rozum podpowiada mi, że Kontu z tego nie wyjdzie, serce mówi co innego. Dlatego czekam na dalszy ciąg.
    Gdyby ci partacze, nazywający się lekarzami, wykonali swoją robotę wcześniej, tak jak powinni, nie byłoby tych komplikacji. To jest niestety służba zdrowia w tym chorym kraju.
    I Zbysiu, który martwi się o Żonę jest taki biedny...Eh. Byle do następnego rozdziału :(
    Całuję, Twoja S. :*

    OdpowiedzUsuń