Automachine – The Truth
Wtorek.
Z samego rana
byłem już w szpitalu. Chciałem być przy Konstancji, wspierać Ją i dodawać otuchy
tym ważnym dniu. Była nadzwyczajnie spokojna, w ogóle się nie denerwowała, ani
nie przejmowała; zupełnie, jakby zaraz miała jechać na jakąś miłą wycieczkę, a
nie na salę operacyjną pod nóż. Dziwnie się zachowywała, cały czas promiennie
uśmiechała i przytulała do mnie, kiedy leżałem tuż obok Niej na małym i
niewygodnym szpitalnym łóżku. Nie wiedziałem, co się dzieje; nie wiedziałem,
skąd takie gesty Jej strony, ale wiedziałem jedno: chciałem przejść przez to
piekło razem z Nią.
- Pani
Konstancjo, zapytam ponownie: czy zgadza się Pani na operację?
- Gdybym się
nie chciała zgodzić, to nie czekałabym tutaj dwóch dni. Wolałabym umrzeć w
spokoju, w swoim domu. – odpowiedziała sarkastycznie.
- Proszę tak
nie żartować. Robimy wszystko, co w naszej mocy, by Pani pomóc. – odpowiedział naburmuszony,
siwy mężczyzna w kitlu.
- Doktorze, prawda
jest taka, że gdybyście… - chcąc przedstawić swoje racje, wtrąciłem się do
rozmowy, jednak chirurg nie pozwolił mi dokończyć.
- Proszę mnie
nie pouczać, ja wiem, co robię. To ja jestem lekarzem, nie Pan! – zaakcentował,
ze szczególnym uwzględnieniem wyrazu ja.
- Zibson, daj
spokój. – odezwała się łagodnie. - Czy mogą pojawić się jakieś komplikacje? Czy
istnieje…?
- Zagrożenie
życia? Cóż, chyba zdają sobie Państwo sprawę z tego, iż w Pani aktualnym stanie
zdrowia, przy tylu noszonych chorobach, każdy ruch niesie za sobą pewne
konsekwencje. To mocny atak woreczka, musimy operować!
Pielęgniarki zajęły
się transportem na salę przedoperacyjną. Konni jechała przez kręte korytarze, nieprzerwalnie
trzymała mnie za rękę i posyłała niewymuszone uśmiechy w moim kierunku.
Odpowiadałem Jej tym samym, choć w głębi duszy odczuwałem wielki niepokój i
obawę, a serce rozpadało się na tysiące kawałków, niczym potłuczone szkło.
- Zibi, don’t be sad! – powiedziała kruchutkim
głosikiem, kiedy zauważyła moje zmartwienie na twarzy. Zawsze tak mówiła, kiedy
coś mnie trapiło. W końcu był to fragment Jej ulubionej piosenki…
- Kontu, boję
się o Ciebie.
- Już
zapomniałeś, co nieustannie jak mantrę powtarza Twoja babcia? Nie trzeba się bać. Strach to najgorsze
więzienie na Świecie.
- Nie zapomniałem, ale w takich chwilach
jak ta… Kontuś, oddałbym wszystko, co mam i mógłbym spędzić resztę życia we więzieniu,
bylebyś tylko była zdrowa…
-
Przepraszam Państwa, ale musimy już jechać. – wtrąciła się siostra oddziałowa.
- Zbyszku, pamiętaj, że Cię kocham i
zawsze przy Tobie będę…
- Nie mów tak, jakbyśmy mieli się już
nie zobaczyć! Ja Ciebie też kocham, najmocniej na świecie. – ucałowałem
delikatnie Jej letnie czoło i nosek, a następnie złożyłem na Jej ustach długi
pocałunek. Zauważyłem, że po Jej rumianym policzku spłynęła łza. – Będę tu
czekał na Ciebie.
- Ja na Ciebie też. Gdziekolwiek będę… -
oddalając się, dopowiedziała cicho, jednak nie na tyle cicho, bym nie mógł
usłyszeć. Zaraz po tym zniknęła z mojego pola widzenia…
Stałem chwilę przed drzwiami, za którymi
dokonywać miał się wyrok na mojej Żonie, i tępo wpatrywałem się w napis
zamieszczony na ich powierzchni. Machinalnie pociągnąłem za plastikowy uchwyt i
wszedłem do pomieszczenia. Musiałem. Coś wewnątrz mówiło mi, że muszę Ją
jeszcze raz zobaczyć. Przez niewielkie okienko widziałem, jak pielęgniarki
przygotowują Konstancję do operacji, jak jest podłączona do różnych aparatur,
kabelków, rurek i w końcu – jak podają Jej maskę z narkozą. To był straszny
widok…
Leżała tam taka bezbronna, krucha i nie
wiedziała, co się dookoła dzieje. Jedynie, co udało mi się jeszcze zauważyć, to
mocno rozpalona twarz Konni, zupełnie jakby pokryła ją purpurowa płachta
wstydu. Nie znam się na medycynie, nie wiem, czy to prawidłowa reakcja
organizmu, ale ewidentnie coś mi się tutaj nie podobało.
- Panie Bartman, proszę wyjść na
korytarz. Nie może Pan tutaj być. – zwróciła mi uwagę kobieta odziana w biały
kitel, która zamierzała dołączyć do zespołu operacyjnego.
- Przepraszam, oczywiście, już wychodzę.
- Proszę się nie martwić, Pańska Żona
jest w dobrych rękach. – spojrzała na mnie porozumiewawczo i gestem ręki
wyprosiła za drzwi.
Siedziałem na jednym z czarnych krzeseł
przed blokiem operacyjnym. Nerwy, strach i niepokojące myśli wyżerały resztki
mojego mózgu, doprowadzając jednocześnie do niekontrolowanych palpitacji serca.
Udawałem przed Nią twardziela, choć tak naprawdę w głębi duszy byłem stłamszonym
kłębkiem nerwów, który z każdą kolejną minutą bał się o swoją Ukochaną. Dlaczego
Ona przyjmowała to wszystko z taką łatwością i pokorą? Nie wiem. Nie potrafię
znaleźć właściwej odpowiedzi na to pytanie. Może dlatego, że te wszelkie
zabiegi, mniej i bardziej poważne, których doświadczyła w swoim życiu, były dla
niej na porządku dziennym? Może właśnie to zmniejszało jej niepokój? Sam już
nie wiedziałem, co o tym myśleć.
Chodziłem z kąta w kąt, przeczytałem
wszystkie ulotki wywieszone na tablicach korkowych, zadzwoniłem do mamy, do
siostry… Czekałem. Cierpliwie czekałem, choć ręce drżały mi bardziej niż w dniu
naszego ślubu, choć myślami i tak byłem gdzieś hen daleko, choć moje serce
wyrywało się niemalże z klatki piersiowej, by być jak najbliżej swojej Połówki.
Półtorej godziny oczekiwania.
- Doktorze, co z moją Żoną? – zerwałem się
z siedzenia, kiedy tylko mężczyzna w długim, białym fartuchu przekroczył próg
seledynowego korytarza.
- Operacja się udała, usunęliśmy
woreczek żółciowy. – odpowiedział krótko, chyba za krótko. Nie podobała mi się
jego zafrasowana mina.
- Ale jest jakieś ale, prawda?
- Pani Bartman wybudziła się z narkozy,
jednakże mieliśmy pewne powikłania na tle układu krwionośnego. Aby zapobiec
niepożądanym komplikacjom, wprowadziliśmy Ją w lekką śpiączkę. Została
przewieziona na Oddział Intensywnej Opieki Medycznej.
- Słucham?! Co to znaczy?! – dopytywałem zaniepokojony, czując, że nogi
robią mi się miękkie jak z waty.
- Najbliższa doba będzie decydująca. Przepraszam,
ale muszę iść, inni pacjenci czekają. – wyminął mnie i odszedł w asyście dwóch
innych medyków. A ja? Ja stałem jak ten słup soli i nie wiedziałem jak mam się ruszyć.
Jakie komplikacje? Jaka śpiączka? O co chodzi? Dlaczego nikt nie chce mi nic
powiedzieć prawdy?
- Panie Zbyszku? – odwróciłem się, by
wysłuchać, co ma mi do powiedzenia jedna z sióstr, która usiłowała dotknąć mnie
za ramię. – Proszę iść do domu, odpocząć i wrócić jutro. Teraz i tak nie może
Pan wejść do Żony. Poinformujemy Pana, gdyby coś się działo.
Telefon nastawiony na maksymalną
głośność, położony tuż przy uchu, na poduszce, na której zwykle zasypiała Konstancja.
Nieprzespana noc. Skołatane serce. Kłębowisko nerwów. I tylko jedna myśl w
głowie: byle dotrwać do rana…
Środa.
Uspokojony faktem, iż w przeciągu całej
nocy nie dostałem żadnego telefonu ze szpitala, zaraz po godzinie ósmej zabrałem
swoją Mamę z Ursynowa i razem pojechaliśmy do Instytutu. Nie mogłem się
doczekać, kiedy zobaczę swoją Ukochaną, kiedy dotknę Jej delikatnej i
aksamitnej skóry, kiedy ucałuję Jej blade czółko..
Najpierw jednak udaliśmy się do gabinetu
ordynatora, który swoją drogą, chyba już na nas czekał.
- Nie mam dla Państwa dobrych wieści.
- Jak to!?
- U Pani Konstancji wystąpiły komplikacje
pooperacyjne.
- Jakie?
- Zapalenie otrzewnej.
- Ale?
- Ale to jeszcze nie wszystko. – spuścił
na chwilę głowę, wziął głęboki oddech i kontynuował swą wypowiedź. – W wyniku utraty
dużej ilości krwi podczas wczorajszego zabiegu, nad ranem doszło do zapaści
krążeniowej, z kolei na skutek której w organiźmie pacjentki wystąpiła odma
opłucna. – wyjaśnił spokojnie, a ja poczułem, jak przez całe moje ciało
przechodzi zimny, przerażający dreszcz. Dreszcz, to mało powiedziane. To były
istne, elektryzujące prądy!
- To jest jakiś żart?! – odezwałem się z
niedowierzaniem, myśląc, że to wszystko mi się śni.
- Niestety nie. Stan jest poważny.
Walczymy o życie.
- Do jasnej cholery, dlaczego do mnie
nie zadzwoniliście?! Dlaczego?!
***
Milion piosenek w sieci, a ja nie mogłam znaleźć tej
jednej jedynej, która w zupełności oddawałaby charakter dzisiejszego rozdziału…
Ale w końcu ją znalazłam.
Myślicie, że Kontu jest w stanie wyjść z tego?
Boli, tak strasznie boli, kiedy to piszę…
Ściskam, Patka.
<3
OdpowiedzUsuńMam przeczucie, że ona z tego nie wyjdzie, ale wierzę że wyjdzie. Strasznie głupio to brzmi, ale nie zrozumiesz.
UsuńOkropnie mi żal Zbyszka jak i Kontu. Widzę, że ona pogodziła się ze swoim losem, ale on jeszcze nie przyjmuje do wiadomości tego że kiedyś będzie musial żyć bez niej.
<3
OdpowiedzUsuńW tym momencie same czarne myśli mi krążą po głowie, a moja intuicja podpowiada mi, że Konstancja nie wyjdzie z tego.
UsuńOna jest pogodzoną ze śmiercią, która jej towarzyszy już od jakiegoś czasu przy tylu schorzeniach jakie ma i co już przeszła. Jedynie ciężko będzie się jej rozstać z miłością swojego życia. Częściowo się z nim pożegnała, ale czy można się pożegnać w zaledwie minute
Zbyszek zupełnie nie jest na jej śmierć przygotowany. Boli go, że nie może pomóc, a tak bardzo chce. To wszystko jest zbyt trudne dla niego więc dobrze, że ma kogoś bliskiego koło siebie, kto mu pomoże przetrać ten ciężki okres.
Ściskam! :*
Mam złe przeczucia i obawiam się, że jej będzie ciężko z tego wyjść, a jeśli nawet to do następnego razu:(. Kontu jest całkowicie pogodzona z tym co ją czeka i w przeciwieństwie do Zbyszka jest w stanie przyjąć wszystko co jest jej zapisane. Nawet nie chcę sobie wyobrażać co ten człowiek teraz przeżywa i jak bardzo jest wściekły na wszystko i wszystkich. Kurde aż mi łzy w oczach stanęły:(
OdpowiedzUsuńNie wiem co napisać... Łzy cisną mi się do oczu, jak to czytam. Mam nadzieję, że Kontu wyjdzie z tego... Dziś chyba więcej tu nie napiszę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam A. ;*
Będę wierzyła w cud
OdpowiedzUsuńIska
Ciebie boli a ja mam łzy w oczach!
OdpowiedzUsuńNie wiem....
Tytuł bloga i jego aura też nie napawają optymizmem i nie wróżą niczego dobrego ale...
Ale wieżę w cuda i liczę że będzie dobrze...
Boli jak to czytam... :/ Jej, tak się boję co będzie dalej...
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że wyjdzie z tego... Tak bardzo wielką mam nadzieję...
jej popłakałam się :c współczuje Zbyszkowi - tak jakby sie z nim utożsamiam bo wiem co to znaczy martwić sie o bliska osobe a nie wiedzieć co nastapi jutro... mam nadzieje że wszystko bedzie dobrze :*
OdpowiedzUsuńpozdr siatkoholiczka :3
Da radę. Przecież musi
OdpowiedzUsuńSama nie wiem... Jak On o tym mówi, to mam wrażenie, że On Ją już stracił. Że nie może się z ta stratą pogodzić, choć wie, że będzie musiał. Być może jest to moje złudne wrażenie. Oby!
OdpowiedzUsuńKażde jego słowo nasaczone jest bólem, nasycone jakąś goryczą. Nie dziwię mu się. Gdy osoba, którą kochasz trafia do szpitala, masz nadzieję, że wszystko będzie dobrze, że jej pomogą, uleczą. Kiedy jej się nie poprawia, wariujesz. Serce zamiera. Pęka.
Buziak Kochana :***
I jak ja mam to racjonalnie skomentować, jak po prostu nie umiem w tej chwili? Zwyczajnie jest to dla mnie za trudne. Zbyszek za wiele traci z każdą godziną. Traci ukochaną żonę, a ona jakby przewidywała wszystko i na wszelki wypadek już się z nim pożegnała. To nawet mnie tak cholernie boli...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
Czy z tego wyjdzie? Mam mieszane myśli i kilka scenariuszy w głowie. Mimo to wierzę ,że ona z tego wyjdzie. Dlaczego? Bo widać jak bardzo się ze Zbyszkiem kochają i zasługują na to by być razem szczęśliwi przez długie lata i nie chciałabym by tak brutalnie i nagle ich los rozłączył. Ona musi dać radę! Przecież Zbyszkowi pęknie serce, z resztą nie tylko jemu :c
OdpowiedzUsuńŚciskam ♥
To jest żart, prawda? Powiedz, że to żart. Proszę. Nie potrafię sobie wyobrazić co czuje Zbyszek. To musi być naprawdę dołujące. Mam taką skrytą nadzieję, że Konsti z tego wyjdzie. Przecież oni z Zbyszkiem tak bardzo się kochają. Powiadają, że miłość potrafi przezwyciężyć wszystko, tak? Zatem, to przezwycięży. Nie ma innej opcji. ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie. ;3 http://corka-dziwki.blogspot.com/
Pozdrawiam ciepło! ;*
Niby prosty zabieg usunięcia woreczka żółciowego stał się początkiem końca...? Nie wiem, oby nie. Jeszcze nie, bo i tak w tej historii kres życia Konstancji jest nieunikniony. Wymieniłaś tyle chorób, jeszcze fachowymi nazwami, że nawet nie rozmyślam nad pełnym ich rozumowaniem. Przykro mi, że tak się stało. Zbyszek chyba oszaleje! Nie wyobrażam sobie, że zabraknie w jego życiu tej iskierki, która dawała chęć do wstawania. W ogóle zapłaczę się tutaj, gdy ona umrze :( Póki co smucę się meczem ręcznej, i jestem w pełni nostalgicznym nastroju :( Przepraszam. Czekam na lepsze wiadomości z Konti :(
OdpowiedzUsuńŚciskam :* :(
Nie przepadam za Bartmanem, ale w tym momencie jest mi go po prostu szkoda.. Mam nadzieję, że Konstancja będzie na tyle silna i da sobie radę. Czekam na następny i pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńW ten piękny poranek, czytając tak smutny rozdział, nie mogę jednak nie myśleć pozytywnie. I choć rozum podpowiada mi, że Kontu z tego nie wyjdzie, serce mówi co innego. Dlatego czekam na dalszy ciąg.
OdpowiedzUsuńGdyby ci partacze, nazywający się lekarzami, wykonali swoją robotę wcześniej, tak jak powinni, nie byłoby tych komplikacji. To jest niestety służba zdrowia w tym chorym kraju.
I Zbysiu, który martwi się o Żonę jest taki biedny...Eh. Byle do następnego rozdziału :(
Całuję, Twoja S. :*