wtorek, 14 stycznia 2014

Bez-powrotność druga.




Sobota. 
Za oknem zrobiło się biało; śnieg pokrył niemal całą Polskę, nie oszczędzając żadnego miasta, a wręcz przeciwnie – mszcząc się na stołecznej Warszawie za wszystkie czasy. Na całe szczęście termometry wskazywały od kilku dni temperaturę poniżej zera, która nie pozwalała białemu puchowi przeistoczyć się w istną chlapę, której nikt z nas nie lubi.
  Dziś był wyjątkowo piękny dzień, bo pomimo szczypiącego w uszy mrozu, otuchy dodawały ciepłe promienie słoneczne, które chociaż w małym stopniu chciały ogrzać ludzkie ciała. Konstancja koniecznie chciała iść na spacer, pomimo tego, iż lekarze zabronili jej bezpośredniego kontaktu z otoczeniem, by nie złapała niepotrzebnych infekcji. Za tydzień miała bowiem mieć przeprowadzone badania kontrolne na wykluczenie obecności nowotworu, a każdy mały wirus czy bakteria uniemożliwiłyby wykonanie tego pomiaru. W naszym przypadku czas odgrywał istotną rolę, dlatego musieliśmy na każdym kroku dmuchać na zimne. Długo jednak mnie namawiała, przekonywała, robiła słodkie oczy i czarująco się uśmiechała, bylebym tylko się zgodził na krótką, piętnastominutową przechadzkę. Nie miałem serca jej odmówić, no bo jak można odmówić takiemu Aniołowi? No właśnie, nie można…
  Nałożyliśmy na siebie zimowe kurtki, ciepłe czapki i, jak za każdym razem gdy gdzieś wychodziliśmy zimową porą, nakremowaliśmy swoje twarze półtłustą mazią.
- Zibi, nie zapomniałeś o czymś przypadkiem? – zapytała swoim słodkim i tak bardzo przyjemnym dla ucha głosem.
- Co się stało, Kontu? Przecież mam wszystko, co potrzebne: klucze, rękawiczki, portfel… - udawałem, że nie wiem, o co jej chodzi. Jak zwykle zresztą.
- Szalik! Zapomniałeś założyć szalik! – upomniała mnie z obrażoną miną, choć doskonale wiedziałem, że robi to na żarty.
- Ale po co? Nie potrzebuję go, bo mam przecież szczelną, grubą kurtkę.
- Nie denerwuj mnie nawet! – zmierzyła mnie lodowatym spojrzeniem i chwyciła w rękę miękki, granatowy kawałek materiału. – Schyl no się, gigancie.
- No dobrze, już dobrze, przepraszam. Nie wiesz, że złość piękności szkodzi? – uśmiechnąłem się zawadiacko i pochyliłem przed jej postacią.
- Ty mnie tu nie czaruj i nie rozśmieszaj, bo właśnie chce pokazać jak bardzo jestem na Ciebie obrażona. – powiedziała poważnym tonem, jednocześnie nie mogąc powstrzymać już dłużej ukrywanego śmiechu.
- Chociaż, w sumie, wiesz co? – uniosła jedną brew w zdziwieniu. – Jesteś piękna, kiedy się złościsz. - dokończyłem swoją myśl, a Ona odpowiedziała tylko uśmiechem.
  Za każdym razem, kiedy powiększała ilość garderoby na moim ciele o szalik, miała wymalowane na twarzy niezwykłe skupienie; przykładała się do tej czynności, jakbym szedł co najmniej na jakąś galę, a ten wokół mojej szyi, musiał być idealnie ułożony.
   A ja? Ja specjalnie ściemniałem, że nie wiem, o czym ona do mnie mówi; uwielbiałem ten moment, gdy do mnie podchodziła i precyzyjnie mnie nim opatulała, a ja w tym czasie mogłem chłonąć jej zapach perfum, które tak przyjemnie drażniły moje zmysły. Uśmiechałem się sam do siebie widząc tę jej udawaną złość. Lubiłem to. Cholernie lubiłem, kiedy moja Żona troszczyła się o mnie; kiedy dbała, bym wszystko miał na swoim miejscu i o niczym nie zapomniał; kiedy chciała, żebym nie tylko dobrze wyglądał, ale przede wszystkim, żebym dbał o zdrowie.
- No, teraz możesz iść, ale najpierw poproszę o podziękowania. – nastawiła dumnie swój lewy policzek i czekała na moją reakcję. Owszem, pocałowałem ją, ale nie w lico. Pocałowałem ją o wiele piękniej.

   Śnieg skrzypiał pod naszymi butami, słońce rozgrzewało zmarznięte od mrozu, zaróżowione twarze, świeże i rześkie powietrze przyjemnie penetrowało wnętrza naszych narządów węchu, a spierzchnięte od zimna usta nawilżaliśmy krótkimi pocałunkami. Kiedy tak szliśmy trzymając się za ręce niczym zakochani bez pamięci nastolatkowie, przypomniała mi się jedna, usłyszana gdzieś przypadkowo, złota myśl, która zapadła mi głęboko w pamięci: „tylko pojedynczo można spacerować bez celu; we dwójkę zawsze się dokądś zmierza.” I za każdym razem kiedy przechodziliśmy z Kontu obok ławeczki, przy której umówiliśmy się na naszą pierwszą randkę, właśnie te słowa przebiegały przez moją głowę, przez moje myśli i serce. Ktoś może zapyta: dlaczego? – już odpowiadam… To z Nią spa­cerowałem zaw­sze tą samą trasą, tymi samymi uliczkami; to Ona wiedziała, co i w ja­kim mo­men­cie życia po­win­na mi opowiedzieć; to właśnie Ona zaw­sze pomagała mi odzys­kać wiarę, kiedy nie miałem już na nic siły; to Ona koiła mnie wie­czo­rami swoimi słowa­mi; tyl­ko Ona pot­ra­fiła mnie uspokoić, kiedy ner­wy nie poz­wa­lały mi trzeźwo i racjonalnie myśleć; to Ona to­warzyszyła naj­piękniej­szym chwi­lom mojego życia. I dziś nie wyobrażam sobie chwili, by w tym moim żywocie, mogłoby Jej zabraknąć. Bo czymże byłoby wegetowanie bez swojego Promyczka?
To był Jej ostatni, taki, spacer...

   Wieczorem nie czuła się najlepiej. Skarżyła się na nasilający się ból w okolicy żołądka, który promieniował w okolice mięśnia sercowego. Niepokoiło mnie to i to nawet bardzo; chciałem zawieźć Ją do lekarza, ale odmówiła, stwierdzając, że samo przejdzie. Nie mogłem jednak pozwolić na to, by coś Jej się stało, bo przecież z takimi objawami nie ma żartów, tym bardziej biorąc pod uwagę choroby Konstancji. Zadzwoniłem po pogotowie. Zjawili się w przeciągu dwudziestu minut. Na wstępie przeprowadzili szczegółowy wywiad z moją Żoną; następnie Ją osłuchali, przebadali, zmierzyli ciśnienie i tętno serca. Szkoda tylko, że z ich kamiennych twarzy nie można było niczego wywnioskować ani odczytać żadnych myśli. W sumie to było dziwne, bo bolał Ją brzuch, a oni – w końcu się odezwali i – stwierdzili, że to podejrzenie wczesnego zawału. Ale, jak to zawał? W tak młodym wieku?
Zabrali Ją do szpitala na szczegółowe badania. Chciałem z nimi jechać, ale kategorycznie mi zabronili, twierdząc, że swoją obecnością i tak nic nie zdziałam. Kazali zadzwonić za trzy godziny i zapytać, czy już jest po wszystkim i czy mogę przyjechać po moją Małżonkę. Nie mogłem. Musiała zostać do rana.
Skoro świt byłem już w Instytucie, bo niestety żadna z pielęgniarek nie chciała mi udzielić żadnych informacji przez telefon, co doprowadziło mnie do szewskiej pasji! Specjalnie nie dzwoniłem do Konni, żeby jej dodatkowo nie denerwować. Wolałem tam pojechać i przekonać się na własne oczy, co tam się dzieje.
Moja Kruszyna leżała na normalnej sali, razem z dwoma innymi kobietami. Była blada, zmęczona i miała strasznie podkrążone oczy.
- Kochanie, wiadomo już coś? – zapytałem.
- Wiem tylko tyle, że nikt nie może mi wykonać USG jamy brzusznej, bo z racji niedzieli nie ma tutaj żadnego lekarza, który ma do tego uprawnienia.
- Ja pierdolę! I to ma być, kurwa, szpital?! Zaraz pójdę zrobić im wojnę!
- Ale niby komu? Na oddziale jest tylko pielęgniarka i jakiś młody stażysta, który na niczym się nie zna. Zibi, nie wściekaj się od razu, nie warto. – uśmiechnęła się nikle, chcąc ukryć narastający ból. – Lepiej się tu koło mnie połóż, w ten sposób bardziej mi pomożesz…

Poniedziałek.
Było południe, a Konstancja nadal nie miała wykonanego badania, które powinna mieć zrobione w pierwszej kolejności w tę sobotnią noc. Dla Niej to żadna nowość, bo w swoim krótkim życiu tyle razy już była w szpitalu i tyle godzin się naczekała, że teraz nie zwracała na to w ogóle uwagi. Ale ja nie mogłem tego tak zostawić. Poszedłem do ordynatora, który w końcu łaskawie raczył pojawić się w szpitalu i powiedziałem mu, co myślę. Ciekawe, że tuż po mojej ostrej interwencji, blondynka nosząca moje nazwisko została natychmiast przewieziona do pracowni ultrasonograficznej...
 Po niespełna pół godzinie usłyszeliśmy diagnozę – zapalenie woreczka żółciowego i natychmiastowa operacja. Wszystko byłoby dużo łatwiejsze, i przede wszystkim wykonalne, gdyby te "mądre głowy" nie podały jej leków na rozrzedzenie krwi, które niestety uniemożliwiały przeprowadzanie zabiegu. Musieliśmy zatem czekać w nerwach do następnego dnia…

*** 
Jakiś taki dłuższy wyszedł mi ten rozdział... 
A tak w ogóle, jak Wam się to podoba?
Melancholijny nastrój piosenki mi się udziela i chce mi się płakać...

Chyba dziś to będzie na tyle... 
Dziękuję za Wasze "cosie" pod pierwszym postem. :*
Ściskam, Patka. :*

17 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Najbardziej denerwujące jest to, że w naszych Polskich szpitalach jak pacjent ma już swój wyrok jest odsyłany z kwitkiem, ale zajmują się nim tak jakby chcieli, a nie mogli. To się coraz częściej zauważa zwłaszcza wśród seniorów, bo ponoć ich nie warto leczyć... Takie podejście jest straszne i nijak się ma z etyką lekarską i przysięgą Hipokratesa. Nasza służba zdrowia zawszę działała poniżej krytyki, ale żeby w takiej miejscowości jak Warszawa nie było nikogo kompetentnego do USG to już gruba przesada.
      Szkoda mi Kont i Zbyszka, bo ich wspólne dni znikają bezpowrotnie.
      Ściskam! ;*

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Kontu jest taka biedna :( Ale z drugiej strony ma przy sobie kochającego męża. Zbyś w tej roli sprawdza się doskonale i jest po prostu uroczy. Polskie szpitale są co tu dużo mówić...niereformowalne i takie sytuacje jak Konstancji zdarzają się codziennie. Nie mamy jednak na to wpływu i trzeba im cierpliwie czekać na lekarza...Mam nadzieję że ta zwłoka nie okaże się znamienna w skutkach i operacja przebiegnie pomyślnie.
      Dlaczego tak smutno, Ziomku? :(
      Całuję, S. :*

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Cudowna, Polska służba zdrowia. Przecież nie liczy się dobro pacjenta tylko ilość cyferek w wypłacie, ale cóż z tym zrobić?
      Nie rozumiem jak w takim przypadku nie mogli ściągnąć jakiegoś lekarza do zrobienia tego pieprzonego USG, no ale jeśli by chodziło o osobę bliską tamtejszemu personelowi to by na gwałt szukali.
      Tak strasznie jest mi ich szkoda. Dlaczego to co złe spotyka niczemu winnych ludzi?
      Lubię takiego troskliwego Zbysia. Kupisz mi takiego? *.*
      Całuję, Daja:*

      Usuń
  4. no tak, nasza służba zdrowia powala na łopatki.. -.-

    OdpowiedzUsuń
  5. Nasza służba zdrowia zwala z nóg.... Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  6. Czyli zaczyna się. Kłopoty zdrowotne u Konstancji. Zbyszek jest tutaj taki miły, opiekuńczy. Widać, że bardzo kocha Konstancję. Już boję się pomyśleć co z tym naszym Zbyszkiem będzie gdy główna bohaterka odejdzie na tamten świat.. Pfuu!! Wypluwam to zdanie! Niech żyje jak najdłużej, mimo, że ona nie istnieje, ale.
    Och! Ta nasza służba zdrowia. Jak ja ją kocham. -,-' Ja nie wiem jak można dopuścić żeby Konsti tak długo czekała na pomoc zdrowotną?! To jest nie do pomyślenia!

    Pozdrawiam serdecznie! :)
    Patricia

    OdpowiedzUsuń
  7. Zbyszek mógł wcześniej skorzystać z "nazwiska". Jest osobą na tyle rozpoznawalną, że ktoś by skojarzył i jego małżonka napewno byłaby otoczona lepszą opieką. Mam nadzieję, że ona nie umrze, bo nie wyobrażam sobie żeby oni mogli egzystowac osobno. Zdecydowanie jak dwie połówki jabłka. Przzecież Zbyszek się załamie, bo ona jest sensem jego życia. Niby wiedział na co się pisze ale chyba nie do końca przyjmuje do wiadomościi jak to może się skończyć!

    OdpowiedzUsuń
  8. I zrobiło się smutnie i nostalgicznie. Przyjemnie czytało się do momentu, gdy nie napisałaś, że to był jej ostatni, taki spacer. Powinnam mieć świadomość, że to nie skończy się happy endem, że Konstancja jest bardzo chora, ale mam iskierkę nadziei, jak zresztą zawsze.
    Sytuacja z brakiem należytej opieki w szpitalu przypomniała mi wręcz identyczną historię mojej znajomej. Jedną nogą była na drugim świecie, też był to niby zwykły zabieg usunięcie woreczka żółciowego. Przeszła sepsę i wiele innych, jeden lekarz nawet stwierdził, gdy przeczytał historię choroby, że ktoś inny gdyby był w takim stanie to teoretycznie powinien nie żyć, a więc wola życia wygrała. Prywata, przepraszam.
    Mam nadzieję, że kolejna doba czekania nie pogorszy stanu zdrowia Konstancji, choć wiem, ze ataki bólowe woreczka są bardzo bolesne. Mama i siostra już miały usuwane.
    Czekam. Ściskam :*

    OdpowiedzUsuń
  9. Szpitale niestety są jakie są. Jak się o coś nie wykłócisz, to nawet palcem nie kiwną, bo oni na wszystko zawsze mają czas. Ale niestety oni nigdy nie myślą o dobru pacjenta. Zbyszek bardzo dobrze zrobił robią awanturę. Inaczej nigdy by nie miała zrobionego tego USG i kto wie jakby to się mogło skończyć.

    OdpowiedzUsuń
  10. Polska służba zdrowia... Myślę, że gdyby Zbyszek nie zrobił awantury, Konstancja jeszcze długo nie miałaby przeprowadzonego USG. I zaczynają się problemy ze zdrowiem... Czyżby akcja teraz zaczynała się rozgrywać tylko w szpitalu? Mam nadzieję, że nie...
    Pozdrawiam A. ;*

    OdpowiedzUsuń
  11. Cudny !!!
    Żal mi Konstancji i Zbyszka. Walczą o zdrowie i o możliwość bycia razem. Nie wiem czy wygrają tę wojnę z chorobami ale to nie jest najważniejsze. Najważniejsze jest to że przez wszystkie trudności będą przechodzić razem. Miłość zrekompensuje Konstancji ból.
    Na tej chorobie się nie skończy prawda ?
    POZDRAWIAM
    WINIAROWA♥

    OdpowiedzUsuń
  12. Szpitale. -.-
    Biedna Konstancja. Biedny Zibi. Straszny los ich spotkal. A na spacerze byli tacy szczęśliwi...
    Cudo<3<3<3
    Iska

    OdpowiedzUsuń
  13. W gruncie rzeczy to ja nie lubię takich smutasów...
    Ale tutaj przejawiają się momenty, gdy wszystko idzie dobrze, w których oboje są szczęśliwi i cieszą się życiem, jednak moje głupie złe przeczucie nie pozwalają mi się cieszyć z tego, że momentami jest szczęśliwie, bo boję się, co będzie dalej i dalej...
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  14. Nienawidzę szpitali. Nienawidzę opieszałości lekarzy. Nienawidzę tego okropnego zapachu choroby.
    Ale uwielbiam takiego Zbyszka. Takiego mężczyznę, który słowami przepełnionymi miłością wyraża swoje uczucia do kobiety.
    Buziak :***

    OdpowiedzUsuń