Chodzę jak w transie, już któryś dzień z rzędu. Snuję
się jak cień po pomieszczeniach naszego mieszkania, niewiadomo w jakim celu. Nie
mogę znaleźć sobie żadnego zajęcia, które choć na chwilę przegoniłoby z mojej
głowy te smutne myśli. Jednak, bezskutecznie. Za co tylko się nie chwycę,
momentalnie popadam w rozpacz, bo wszystko – i to dosłownie – przypomina mi o
Konstancji. Jej kurtka na wieszaku; Jej buty na półce w przedpokoju; Jej ubrania
w szafach; Jej ulubiony kubek; Jej kosmetyki w łazience; Jej koszyczek z
lekarstwami ulokowany na regale w salonie; zasłana połowa Naszego łóżka; Jej błękitna
poduszka, która już zawsze będzie pusta…
Odnoszę wrażenie, że gdzieś wyszła i zaraz wróci; że
wyjechała na jakiś czas i niebawem znów przekroczy próg Naszego siedliska na
Ursynowie...
Tak trudno jest mi się pogodzić z Jej odejściem… Nie
dociera to do mnie. Po prostu nie dociera…
Opustoszały dom. Opustoszałe serce.
Zero życia w nim. Zero życia we mnie.
*
Śniła
mi się. Jakoś w trzecią dobę po pogrzebie. Moja babcia twierdzi, że według
starodawnych przekonań, właśnie tej nocy Zmarli przychodzą do najbliższej osoby
swego serca, by podziękować za ziemską pielgrzymkę i odprawiony pochówek. Z początku
nie chciałem w to uwierzyć, ale kiedy połączyłem ze sobą wszystkie fakty,
zmieniłem zdanie.
Była w kuchni. Ubrana w swoją ukochaną
sukienkę, z włosami zaplecionymi w piękny warkocz. Na Jej palcu serdecznym
lśniła złota obrączka. Pochylała się nad kuchenką gazową, gotując obiad dla
Naszej dwójki. Podśpiewywała sobie radośnie pod nosem znaną mi melodię i w międzyczasie
pisała coś na kartce, spoczywającej na hebanowym stole. Co chwilę zerkała na
ścienny zegar, licząc ile czasu zostało jej do mojego przyjścia z treningu. Odłożyła
długopis, zgięła biały papier i włożyła go do koperty, po czym udała się do
przedpokoju i ulokowała ją w bocznej kieszonce mojej kurtki. I właśnie wtedy, nastąpił
wybuch gazu…
Przeraźliwy huk, którego dźwięk roznosił się tak
głośno, jakby miał miejsce tuż za ścianą, w kuchni, a przecież to był tylko
sen... Mimo wszystko postanowiłem to sprawdzić. Zerwałem się na równe nogi i
pobiegłem do miejsca przygotowywania posiłków. W całym pomieszczeniu unosiła
się woń trującego propano – butanu! Machinalnie pozakręcałem pokrętła i
otworzyłem wszystkie okna, by jak najszybciej pozbyć się tego odoru. Wyglądało
na to, że zapomniałem wyłączyć na noc gazówkę… I Ona mnie o tym poinformowała. Akurat
w tę trzecią dobę! Przypadek? Nie sądzę… Gdyby nie ten znak od Konstancji, do
rana zapewne byłbym martwy…
Kiedy już leżałem w łóżku po opanowaniu całej akcji,
przypomniała mi się pierwsza część tego snu. Niezbyt przekonany, poszedłem do wiszącej na wieszaku
czarnej kurtki. Przeszukałem ją dokładnie. W bocznej kieszonce była koperta. Moje
ciało przeszedł w tym momencie dreszcz.
- Nie. To niemożliwe... - nie dowierzając, trzymałem ją w ręku dobre pięć minut.
- Nie. To niemożliwe... - nie dowierzając, trzymałem ją w ręku dobre pięć minut.
Otworzyłem ją. I zacząłem czytać…
„Najdroższy!
Jest wczesny, wtorkowy poranek.
Już wczoraj obmyśliłam w głowie cały plan przekazania Ci tego skrawka papieru. Wystarczy
tylko, że zostawisz kurtkę na krześle i wyjdziesz do lekarza…
Czekam, aż zjawisz się, by
potrzymać mnie za rękę przed tym, kiedy to niebawem wywiozą mnie na salę
operacyjną. Czuję, że zostało mi niewiele czasu... Być może dziś będziemy się
widzieć ostatni raz, tu, w tej ziemskiej wegetacji…
Postanowiłam napisać do
Ciebie list, póki jeszcze nie jest za późno; wówczas plułabym sobie w brodę i
nieustannie żałowała, że tego nie zrobiłam… Zresztą wiem, że i tak nie
chciałbyś tego słuchać, bo wierzysz, że z tego wyjdę i nie przyjmujesz do
świadomości tej drugiej, gorszej i boleśniejszej, opcji…
Chciałabym Ci powiedzieć jedną,
bardzo ważną rzecz. – Nie, nie po to, żebyś o mnie pamiętał, posprzątał w
garażu, czy kupił karmę dla psa. Sam zadbasz o siebie, bez mojej pomocy.
Chcę Ci powiedzieć, jak
bardzo mnie zmieniłeś. Twoja miłość uczyniła mnie kobietą i za to jestem Ci
dozgonnie wdzięczna – dosłownie.
Obiecaj mi, że kiedykolwiek
ogarnie Cię smutek, niepewność, albo utrata zaufania, to spróbujesz spojrzeć na
siebie moimi oczami. Nie trać wiary, nie opadaj z sił. By rozproszyć smutne dni,
będę z Tobą – tam, gdzie Ty…
Dziękuję za zaszczyt, że
mogłam być Twoją Żoną, Żoną Zbyszka Bartmana – Człowieka o wielkim sercu. Wiem,
że nie poślubiłeś mnie z litości; wiem, że naprawdę mnie kochasz. Dziękuję, że
odmieniłeś moją egzystencję. Niczego nie żałuję. Szczęściara ze mnie, co?
Wypełniłeś moje życie, ale
ja jestem tylko jednym z rozdziałów w Twoim. Będą kolejne. Uwierz mi.
I teraz najważniejsze: nie
obawiaj się nowej miłości. Szukaj sygnału nowego życia.
A My? My niedługo znowu się spotkamy. Jestem tego pewna.
Kocham Cię, i zawsze będę
kochała.
Twoja Konstancja.
PS. Don’t be sad. Be happy, for me.”
Popłakałem się.
*
Najdroższa!
Dobrze
wiesz, że nigdy nie lubiłem i nie potrafiłem pisać listów, ale chyba przyszedł
w końcu ten moment, bym się przełamał i spróbował sklecić parę zdań. Dla
Ciebie…
Czas
leci jak szalony i nawet nie wiem, kiedy minął rok od Twojego odejścia. Tak,
minął już rok… Całe 365 dni… I dopiero dziś odważyłem się sięgnąć po długopis i
białą kartkę, by Tobie odpisać. Nie wiem, czy kiedykolwiek to przeczytasz, ale…
Kontu,
bardzo mi Ciebie brakuje; brakuje mi Ciebie w domu, w sercu, wszędzie; w każdym
miejscu, które mi się z Tobą kojarzy.
I
boli, tak bardzo boli, bo już nigdy nie usiądziesz przy oknie w kuchni i nie
będziesz obserwowała tego, co dzieje się za szybą. Nie będziesz, tak uroczo,
wpychała mi się przed nosem do łazienki, twierdząc, że zajmie Ci to tylko
chwilę. Nie usiądziesz obok mnie przy stole i nie zjemy wspólnie ani śniadania,
ani kolacji, ani niczego. Nigdy nie będziemy sobie wzajemnie zaglądali w garnki
podczas gotowania obiadu, co zawsze robiliśmy z udawaną złością i ironią, tak
dla żartów. Nigdy nie będę udawał, że w mroźny, zimowy dzień zapomniałem
założyć szalika, byś tylko Ty owinęła go wokół mojej szyi. Nigdy nie usłyszę
Twojego miłego i aksamitnego głosu. Nigdy nie obudzisz mnie swoim delikatnym,
anielskim dotykiem dłoni. Nigdy nie przywitasz się ze mną słodkim pocałunkiem.
Nigdy nie poczuję zapachu Twojej skóry. Nigdy nie zaznam Twojego ciepła w momentach,
kiedy się do mnie przytulałaś. Nigdy nie poczuję tego aromatycznego zapachu ciasta,
które unosiło się w całym mieszkaniu w każdą środę. Nigdy nie zasiądziesz przy
stole do niedzielnego obiadu u moich rodziców. Nigdy nie będziesz umyślnie
przełączała stacji radiowych w samochodzie, byleby tylko postawić na swoim i
nastawić na RMF FM. Nigdy nie będę miał się z kim kłócić o pilota od telewizora
– zawsze chciałaś oglądać komedie romantyczne akurat wtedy, kiedy była
transmisja piłki nożnej, a ja dawałem się przekupić za kilka pocałunków. Nigdy
nie będziesz mi zwracała uwagi, że zbyt szybko prowadzę. Nigdy nie zaznam
Twojego słodkiego „marudzenia” i humorów podczas tych Waszych, kobiecych, „trudnych
dni”. Nigdy nie rzucisz energicznie czapką na kuchenny parapet, twierdząc, że
to właśnie tam jest jej miejsce, a nie na półce w przedpokoju. Nigdy nie
zostawisz po sobie bałaganu po wieczornej kąpieli. Nigdy nie wybierzemy się na
te Nasze zakupy we dwoje, podczas których zachowywaliśmy się jak dwójka
szalonych, nieodpowiedzialnych nastolatków. Nigdy nie zostawisz dwóch łyków
wody w butelce, która zwykle stała w kuchni przez kilka dni, bo nikt nie chciał
jej dopić. Nigdy nie podzielę się z Tobą Opłatkiem na Boże Narodzenie, ani
jajkiem na Wielkanoc. Nigdy nie spędzimy razem walentynek, choć oboje uważamy (uważaliśmy)
to święto za przereklamowane i komercyjne. Nigdy nie będziemy jeść spaghetti
jak te dwa czworonogi z „Zakochanego Kundla.” Nigdy nie skradniesz mi kromki
chleba z talerzyka podczas mojej nieuwagi i nie będziesz udawała, że nie wiesz,
jakim cudem ona stamtąd wyparowała. Nigdy nie zrobisz mi psikusa i nie
dosypiesz do herbaty soli zamiast cukru. Nigdy nie usiądziesz w swoim fotelu i
nie będziesz czytała książek o psychologii przy nocnej lampce. Nigdy nie
będziemy spacerowali po naszych ulubionych miejscach, obok Naszej ławki, przy
której umówiliśmy się na pierwszą randkę. Nigdy nie zrobisz mnie w balona i nie
zadzwonisz z zastrzeżonego numeru z informacją, że znalazłaś mojego kota i
prosisz o szybki odbiór wraz z odpowiednim wynagrodzeniem. Nigdy nie wsiądziesz
za kierownicą naszej audi, bojąc się panicznie, że coś zepsujesz. Nigdy nie
zrobisz sobie takiego niesfornego, niedokładnego koka ze swoich pięknych,
długich włosów. Nigdy nie zaśniesz w moich ramionach podczas wieczornego
oglądania telewizji na kanapie. Nigdy nie zobaczę, z jakim zaangażowaniem i
radością bawisz się z Bobkiem, ganiając z nim po całym mieszkaniu. Nigdy nie
usłyszę, jak śpiewasz pod prysznicem, jak nucisz znane mi melodie podczas
gotowania i sprzątania. Nigdy nie zasiądziesz na hali z moimi rodzicami i nie
będziesz mnie dopingowała… Tego i jeszcze wielu innych rzeczy, czynności,
których nie jestem teraz w stanie wymienić, już nigdy nie zaznam… I przyznam się szczerze, bez bicia, że czasami Twoje niektóre humorki mnie troszkę denerwowały, ale dziś bardzo mi ich brakuje. Dziś oddałbym wszystko, by one znów były obecne w moim życiu; byś Ty była w nim obecna...
Chciałaś,
żebym się zakochał – i może kiedyś tak się stanie – ale wokół są różne rodzaje
miłości. Mamy jedno życie, które jest wspaniałe i straszne, krótkie i nieskończenie
długie. I nikt nie wychodzi z niego żywy…
I
chociaż dziś mija już rok, to ja ciągle czuję Twoją obecność wokół mnie. Mimo,
iż jesteś nieobecna ciałem, to jestem przekonany, że cały czas trwasz ze mną
duchem; że nade mną czuwasz, jak Anioł Stróż. - Skąd to wiem? Kiedy siedzę w Twoim ulubionym fotelu i oglądam Nasze zdjęcia, niekiedy usłyszę w kuchni skrzypnięcie podłogi, niekiedy poczuję delikatny powiew powietrza okalający moją twarz, a niekiedy przed oczyma przemknie mi jakiś cień... Wiem, że to Ty. A przynajmniej tak to sobie tłumaczę... Poza tym, już raz ocaliłaś
mi życie, pamiętasz?
Wierzę,
że niedługo znowu się spotkamy i będziemy ze sobą razem, na wieczność.
Zawsze
będziesz w moim sercu. Zawsze będę Cię kochał.
Twój
Zbyszek.
PS.
Nie będę się smucił. Będę szczęśliwy, dla Ciebie.
Życie nasze i tych, których kochamy, jest nietrwałe i niezwykle kruche. Każdy z nas może zakończyć egzystencję niespodziewanie i bez żadnego
ostrzeżenia, a kochając kogoś, gdziekolwiek, kiedykolwiek - człowiek
staje się bezbronny...
***
I tak oto kończymy historię
Konstancji i Zbyszka…
To nie była fikcja, ani też żaden
wytwór mojej chorej wyobraźni, tak jak reszta stworzonych przeze mnie opowiadań.
Ta historia zdarzyła się naprawdę, a ja doświadczyłam jej na własnej skórze.
Dokładnie rok temu. Dokładnie 3 lutego. Dokładnie o 17:30… Straciłam Kogoś, kto
był obecny w moim codziennym życiu, od samej maleńkości. Ciężko było (i nadal
jest) przywyknąć do myśli, że już Go tu nie ma… Czuję pustkę: w domu, w sercu,
wszędzie; jednakże zawsze będę te pustki wypełniała wspomnieniami związanymi z
Jego Osobą; wspomnieniami, których mieliśmy przecież tak wiele…
A, i ten motyw proroczego snu, również miał miejsce w rzeczywistości, również w trzecią dobę, z tą tylko różnicą, że w innych okolicznościach…
A, i ten motyw proroczego snu, również miał miejsce w rzeczywistości, również w trzecią dobę, z tą tylko różnicą, że w innych okolicznościach…
D., to wszystko dla Ciebie.
Wierzę, że jeszcze kiedyś się
spotkamy i znów wybierzemy się we dwójkę na te Nasze zakupy, jak za starych,
dobrych czasów; że znów będziemy razem…
Szczerze mówiąc, nie myślałam, że
przekładanie własnej historii na „papier” będzie dla mnie takim trudnym doświadczeniem;
bo z jednej strony miałam tę przewagę, że wiedziałam jak pisać, wiedziałam co
pisać, a przez to cały ten opis mógł się wydawać bardziej realistyczny. Jednak
z drugiej strony, myślami znowu byłam przy tamtych wydarzeniach; wszystko
odżyło, wszystko działo się jeszcze raz – chyba ze zdwojoną mocą i bólem, bo
łzy nieustannie zalewały moją klawiaturę... Nie mniej jednak, włożyłam w TO COŚ powyżej całe swoje serce i dałam z siebie 200%.
Zwykle nie okazuję swoich uczuć i
emocji na zewnątrz, ale to było silniejsze ode mnie, musiałam to z siebie
wyrzucić… Przepraszam, jeśli kogoś tym uraziłam. Wiem, że temat nie był łatwy,
wręcz przeciwnie – był trudny i to bardzo; dlatego chylę przed Wami czoła za to,
że wytrwałyście razem ze mną w tych smutnych, ciężkich i tragicznych chwilach! :*
Dziękuję Wam wszystkim razem i
każdej z osobna. :*
Dziękuję w szczególności Tym,
które były ze mną wtedy, rok temu… :*
Dziękuję również moim Siostrom - Anett i Kasi,
na których wsparcie, dobre słowo czy zwykłe przytulenie, mogę liczyć każdego
dnia. :*
Ściskam Was mocno.
Patka.
PS. I jeszcze jedna sprawa, o której
zapomniałam przy publikacji pierwszego rozdziału; dlatego nadrabiam swój błąd i
czynię to przy ostatnim.
Gorąco dziękuję Ziomkowi za pomoc
w stworzeniu szaty graficznej, która nadała całej tej historii odpowiedniej
aury. :*
PS2. Napiszcie, proszę, kto był. ;)
Będę plakac. Już płacze. Życie jest niesprawiedliwe. To wszystko nie powinno się tak potoczyć. Nie wiem co mam więcej powiedzieć bo żadne słowa nie wydaja sie być odpowiednie. Dziękuję za ta historie. Choć wiem że to strasznie oklepane, ale trzymaj sie :-*
OdpowiedzUsuńmuszę zaklepać <3
OdpowiedzUsuńTak jak zapowiedziałam w poprzednim komentarzu, tak też się stało- nie jedna, a cały potok łez zalał moją klawiaturę i nie umiem się uspokoić. Do tego ta muzyka, idealnie dobrana... To było takie tragiczne. Takie prawdziwe i realne, że czułam się tego częścią. Jakbym stała obok Kontu, piszącej list. Biegłam ze Zbyszkiem do zadymionej kuchni a potem znajdywałam kopertę. Czułam jego fizyczny ból i cierpienie, i tą straszną, przerażającą pustkę. Nie umiem opisać tego co się działo ze mną kiedy czytałam. Dreszcze na całym ciele i niepohamowany płacz to chyba tylko niewielka część emocji towarzyszących mi podczas tego epilogu.
UsuńWiesz co Pati? Jestem z Ciebie dumna. Ja nie potrafiłabym tak szczegółowo opisać straty najważniejszej osoby w moim życiu. I dlatego z całego serca dziękuję. A D. na pewno cieszy się z tego co osiągnęłaś i że sobie ulżyłaś, pisząc to dzieło. Nie widzę dokładnie jak wygląda, ale jedno jestem w stanie dojrzeć- wypływający na jego anielską twarz, szeroki, szczery i pełen miłości uśmiech.
Jeszcze raz dziękuję. Zawsze Twoja, S.
Płaczę jak głupia! Trudno w takich chwilach napisać coś konkretnego. Twoja dopiska pod rozdziałem była odpowiedzią na wszelkie moje pytania...
OdpowiedzUsuńNie będę pisać mówiąc ci że masz się trzymać bo ty dobrze wiesz co masz robić. Czekam na kolejną fantastyczną historię w twoim wykonaniu, tylko może tym razem weselszą?
Nie powiem,że wylewam potok łez, ale muszę przyznać, że oczy mi się zaszkliły- co na moja osobę to jest już prawie maksimum. Historia dobra bo jak mówisz prawdziwa. Byłam od początku. Czekam na kolejną historię. Anonimka
OdpowiedzUsuńkurde. To naprawdę smutne. Ale na każdego przyjdzie pora.
OdpowiedzUsuńKonstancja opiekuje się Zbyszkiem. Tak naprawdę to nasi zmarli chyba z nami zostają jako tacy aniołowie stróże.
Dziękuję że mogłam przeczytać tę historię :*
<3
OdpowiedzUsuńWiesz, że nie wiem co napisać, choć potrafię lać wodę i pisać co mi wpadnie do łba. To jest tak piękne i tak wzruszające, że aż ja osoba mało empatyczna mam łzy w oczach. Wiesz, że jeszcze przed ostatnim wpisem miałam nadzieję, że to tylko się Zbyszkowi śni, że się obudzi a ona będzie żyła i będą jeszcze szczęśliwi. Wiem, że to głupi pomysł, ale jednak chciałam żeby byli razem, żeby mieli dzieci, żeby dożyli razem starości!
OdpowiedzUsuńChcialabym zaklepac, bo przez placz nawet tablet zeslizguje mi sie z nog, a klawiatura sie rozmazuje, ale musze skomentowac rozdzial teraz.
OdpowiedzUsuńTak bardzo dziekuje ci za tę historię. Wiem, że dałaś z siebie maksimum przy przelewaniu emocji na papier, bo przy kazdym przeczytanym słowie po prostu to czułam. Wiem, że to głupie, ale tak bardzo cię rozumiem. Nie wiem, czy pamiętasz mój poprzedni komentarz, ale napiszę ci to jeszcze raz... Też straciłam kogoś bliskiego, dokłaie półtora roku temu... Udało mi się wyjść z depresji, bo to był dla mnie cios. Osoba, którą kocham nagle odchodzi i to tak niespodziewanie. W jednym dniu oglądamy razem Igrzyska, a drugiego ona ląduje w szpitalu i już wiesz, że jest bardzo źle... I teraz, gdy czytałam historię Konstancji, to wszystko do mnie wróciło. Ale dziękuję ci za to. To piękne opowiadanie.
Matko. Jeszcze nigdy nie popłakałam się na czyimś opowiadaniu tak bardzo, jak teraz. Te emocje... Dziękuję jeszcze raz, Pati...
<3
Dawno żadne opowiadanie nie wzbudziło u mnie tyle emocji. Doskonale wiem co czułaś i czujesz, bo przecież ja też straciłam całkiem niedawno kogoś tak bardzo bliskiego, którego strata była dla mnie wielkim ciosem i niedowierzaniem, że jego już tu nie ma i nigdy nie będzie. Od piętnastu minut siedzę, płacze i próbuje się zebrać żeby napisać coś sensownego, ale nie mogę.
OdpowiedzUsuńWięc wybacz, ale nic poza prostym i jakże oklepanym słowem nie napisze - dziękuje ;*
siedzę i płaczę, płaczę jak małe dziecko, chociaż obiecałam sobie, że nie będę.. nie powiem, że wiem co czujesz, bo nawet jakbym chciała się wczuć bardzo, bardzo mocno, to nie uda mi się to.. przepraszam, ale na ten moment nie jestem w stanie napisać niż więcej niż DZIĘKUJĘ, ta historia przez dłuższy czas będzie chodzić mi po głowie.. Jesteś wspaniała <3 pozdrawiam, dalej zapłakana. ;*
OdpowiedzUsuńTak właściwie to ja nie wiem, co napisać.
OdpowiedzUsuńBo miałam nie czytać, ale musiałam zwyczajnie dziś usiąść i to przeczytać.
Tak dla siebie musiałam i dla ciebie, żeby pokazać ci, jak bardzo ta historia wpływa na mnie jako czytelnika i człowieka.
Masz racje, ta historia była przeraźliwie realistyczna, a teraz wiem, że inna po prostu być nie mogła. Napisałaś ją od serca, a do nas czytelniczek, do naszych serc ona dotarła. I teraz jak tak sobie myślę, to biję przed tobą pokłony, że tak jednocześnie pięknie, smutno, realistycznie i tak po swojemu to napisałaś.
I tak po prostu ci za to dziękuję. Chociaż wiem, że to zwyczajnie za mało...
Ale dziękuję :*
Wrócę niedługo ;* <3
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że to niedługo trwało dłużej, chyba niż sama oczekiwałam, ale jak przeczytałam niedawno, to szczerze mówiąc musiałam ochłonąć. ;)
UsuńChwyciłaś mnie bardzo za serducho i płakałam sobie jak boberek, za co Ci dziękuję, bo tego mi w sumie było trzeba. ;)
Historia piękna, smutna i łapiąca za serce. Niestety prawdziwa, choć dobrze byłoby gdyby się nie zdarzała.
Konstancja mogła przeżyć w swoim życiu wspaniałe i niezapomniane chwile, na które zasługiwała jak mało kto. ;) Niech czuwa nad naszym atakującym, a on poradzi sobie powoli bez niej i będzie jeszcze szczęśliwy. Wierzę w to, bo trzeba w życiu szukać pozytywów :)
Przepraszam, że ten badziewny komentarz, ale nie wiem co napisać. Majstersztyk, za który dziękuję!:*
Ściskam Cię mocno,
Happ :*
Oczywiście ja byłam! Wiernie trwałam do końca.
OdpowiedzUsuńTa historia jest wzruszająca, a zarazem niewiarygodna. Wiedziałam, że te opowiadanie smutno się zakończy, ale że aż tak? Konstancja uratowała naszego Zbyszka. To musi być jakiś znak. Znak, że ona czuwa nad nim.
Możliwe, że Zbyszek się jeszcze w kimś zakocha i założy rodzinę. Konstancja pewnie by tego chciała.
Pozdrawiam. :)
Już dawno nie przeczytałam opowiadania ,które tak bardzo mnie poruszyło. Owszem, może i łatwo się wzruszam, ale już rzadziej można zmusić mnie do uronienia łez, a Ty właśnie to zrobiłaś. To opowiadanie wywołało we mnie naprawdę wiele emocji. Nawet po tym ostatnim rozdziale człowiek siada do napisania czegokolwiek i nie wie co pisać. Dlaczego? Bo to było absolutne cudo, absolutna perełka wśród opowiadań. Choć Zbyszek stracił Konstancje, miłość swojego życia, choć tak naprawdę do samego końca wierzyłam ,że jeszcze jakimś cudem okaże się ,że jednak dane będzie im zestarzeć się wspólnie. I tu trzeba Ci oddać. Oddałaś emocje Zbyszka w tak realistyczny sposób ,że miałam ochotę , może to dziwnie zabrzmi, w pewnym momencie go przytulić. Momentami miało się wrażenie ,że jest się czynnym uczestnikiem tej historii. Nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie jakim ciosem dla niego była strata ukochanej i wcale nie można mu się dziwić ,że nie potrafił normalnie funkcjonować. Widać tutaj tą wielką siłę miłości, bo choć Konstancja odeszła, to duchem czuwa na Zbyszkiem czego dowodem może być to ,że go uratowała od nieszczęścia. I z pewnością będzie jego aniołem stróżem aż do końca jego ziemskiej wędrówki.
OdpowiedzUsuńZ pewnością już ktoś Ci to pisał, ale jesteś naprawdę genialna! :)
Ściskam ♥
Zacznę od tego, że czytałam to cudo w autobusie i mało by brakowało, a wysiadłabym na zupełnie nieznanym, ostatnim przystanku.
OdpowiedzUsuńNo i co ja mam tutaj napisać Pat, hm? Że stworzyłaś, kolejną z resztą, wspaniałą historię, która nie tylko pozbywa nam sen z powiek, ale także uczy? Że po raz kolejny widząc twoje powiadomienie o nowym wpisie ucieszyła mi się micha? Że czytając to na górze, jak i pozostałe części bez powrotnych, obgryzałam paznokcie z obawy o życie Kontu? O szczęście Zbyszka? O ich oboje? Przecież ty to wszystko wiesz. A jeżeli ktoś chce wmówić ci inaczej to poprostu to olej.
Konstancja bardzo dobrze wiedziała co stanie się lada dzień. Przeczuwała, że jej organizm długo nie wytrzyma. Świadczy o tym napisany wcześniej przez Nią list. Szczerze? Płakałam czytając go razem ze Zbyszkiem. Ona nie powinna tego robić. Na zawsze. Nie powinna narażać go na samotność, której tak nienawidzi. Nie powinna pozbawiaćgo sensu życia, miłości. Nie powinna pozbawiać go Kontu. Choroba. To ona zepsuła to co było miezy nimi tutaj na ziemi. Bo przecież miłość cierpliwa jest. Poczeka. Nawet tam. Na górze.
Co jeszcze?
Dziękuję. Tak bardzo mocno.
płaczę, płaczę i jeszcze raz ryczę.
OdpowiedzUsuńnie umiem pisać komentarzy a już w szczególności na koniec blogów ...wiec będzie szybko ;)
zawsze gdy czytałam kolejne rozdziały na tym blogu to już było około północy i wtedy z reguły wszyscy u mnei w domu spali, więć robiło się tak 'klimaycznie' ... niejednokrotnie próbowałam przełożyć przeczytanie na następny dzień, żeby nie łapała mnie nocą deprecha..no ale pokusa była za mocna i zawsze czytałam.... i zawsze płakałam (za wyjątkiem tych pierwszych rozdziałów) .. i po prostu DZIĘKUJĘ.! <3
Cholera, nie wiem co napisać. Trudno coś napisać po takim blogu, takiej treści, z faktami, których ból przeżywała autorka.
OdpowiedzUsuńOd początku byłam i traktowałam jako dość rzeczywisty wytwór wyobraźni, ale teraz czytając w posłowiu, że to nie była fikcja jakiś dreszcz mnie ogarnął i momentalnie oczy zaszkliły. Podziwiam na prawdę, że potrafiłaś napisać szczegółowo historię o śmierci bliskiej osoby, która kilka miesięcy temu odeszła.
Przepraszam nie umiem teraz w pełni odnieść się do Konstancji i Zbyszka. Totalnie mnie zaskoczyłaś, setki myśli mi przelatują przez głowę. Życie jest jednak bardzo ulotne, a każda chwila mija bezpowrotnie. Wydaje mi się, że często nie doceniamy czasu, który mamy tutaj na ziemi.
Dziękuję.
Ściskam Patka :*
Przepraszam, że nie zjawiłam się pod odcinkami, w czas. Odkryłam dzisiaj twoje dzieło. Jeśli to przez to, że przoczyłam twoją informację to przepraszam razy 100.
OdpowiedzUsuńSerce mi ścisnęło. Jadę w busie do Krakowa zapłakana i zasmarkana teraz, ale kto by się przejmował. Mogę zganić na ciebie? Na serio to jestem chora i tak.
Konstancja i Zbyszek jako twoja prywatna historia to coś pięknego w swym smutku albo pomimo tego. Miłość, oddanie, jedność i odnalezione dwie połówki jabłka. Wiele napisałaś, wiele przekazałaś, można tylko podziękować kochana :-*
To poważna rzecz i odważny krok, że podzieliłaś się z nami. Mam nadzieję, że ulżyłaś głowie i sercu choć trochę dzięki temu, bo spisałaś i dzielnie przebrnęłaś :-*
Siostry masz świetne :-) ja nie znam cię tak dobrze, ale zawsze możemy pogadać i zawsze cię mogę przytulić :-* jak oczywiście będę obok :-) niestety dzisiaj byłam na 8 w kościele. Niejedno spotkanie przed nami :-)
Kto jak kto, ale Martitta nigdy nie rzyga Zbyszkiem :-D <3
Pozdrawiam :-)
Niesamowita historia. bardzo smutna, a zarazem piękna.
OdpowiedzUsuńDziękuję, że się tym podzieliłaś. to świadczy o odwadze.
Wyrazy współczucia w związku z utratą bliskiej osoby.
I życzę powodzenia w dalszym pisaniu i życiu osobistym.
PS: Masz obłędny styl pisania ;)