Chodzę jak w transie, już któryś dzień z rzędu. Snuję
się jak cień po pomieszczeniach naszego mieszkania, niewiadomo w jakim celu. Nie
mogę znaleźć sobie żadnego zajęcia, które choć na chwilę przegoniłoby z mojej
głowy te smutne myśli. Jednak, bezskutecznie. Za co tylko się nie chwycę,
momentalnie popadam w rozpacz, bo wszystko – i to dosłownie – przypomina mi o
Konstancji. Jej kurtka na wieszaku; Jej buty na półce w przedpokoju; Jej ubrania
w szafach; Jej ulubiony kubek; Jej kosmetyki w łazience; Jej koszyczek z
lekarstwami ulokowany na regale w salonie; zasłana połowa Naszego łóżka; Jej błękitna
poduszka, która już zawsze będzie pusta…
Odnoszę wrażenie, że gdzieś wyszła i zaraz wróci; że
wyjechała na jakiś czas i niebawem znów przekroczy próg Naszego siedliska na
Ursynowie...
Tak trudno jest mi się pogodzić z Jej odejściem… Nie
dociera to do mnie. Po prostu nie dociera…
Opustoszały dom. Opustoszałe serce.
Zero życia w nim. Zero życia we mnie.
*
Śniła
mi się. Jakoś w trzecią dobę po pogrzebie. Moja babcia twierdzi, że według
starodawnych przekonań, właśnie tej nocy Zmarli przychodzą do najbliższej osoby
swego serca, by podziękować za ziemską pielgrzymkę i odprawiony pochówek. Z początku
nie chciałem w to uwierzyć, ale kiedy połączyłem ze sobą wszystkie fakty,
zmieniłem zdanie.
Była w kuchni. Ubrana w swoją ukochaną
sukienkę, z włosami zaplecionymi w piękny warkocz. Na Jej palcu serdecznym
lśniła złota obrączka. Pochylała się nad kuchenką gazową, gotując obiad dla
Naszej dwójki. Podśpiewywała sobie radośnie pod nosem znaną mi melodię i w międzyczasie
pisała coś na kartce, spoczywającej na hebanowym stole. Co chwilę zerkała na
ścienny zegar, licząc ile czasu zostało jej do mojego przyjścia z treningu. Odłożyła
długopis, zgięła biały papier i włożyła go do koperty, po czym udała się do
przedpokoju i ulokowała ją w bocznej kieszonce mojej kurtki. I właśnie wtedy, nastąpił
wybuch gazu…
Przeraźliwy huk, którego dźwięk roznosił się tak
głośno, jakby miał miejsce tuż za ścianą, w kuchni, a przecież to był tylko
sen... Mimo wszystko postanowiłem to sprawdzić. Zerwałem się na równe nogi i
pobiegłem do miejsca przygotowywania posiłków. W całym pomieszczeniu unosiła
się woń trującego propano – butanu! Machinalnie pozakręcałem pokrętła i
otworzyłem wszystkie okna, by jak najszybciej pozbyć się tego odoru. Wyglądało
na to, że zapomniałem wyłączyć na noc gazówkę… I Ona mnie o tym poinformowała. Akurat
w tę trzecią dobę! Przypadek? Nie sądzę… Gdyby nie ten znak od Konstancji, do
rana zapewne byłbym martwy…
Kiedy już leżałem w łóżku po opanowaniu całej akcji,
przypomniała mi się pierwsza część tego snu. Niezbyt przekonany, poszedłem do wiszącej na wieszaku
czarnej kurtki. Przeszukałem ją dokładnie. W bocznej kieszonce była koperta. Moje
ciało przeszedł w tym momencie dreszcz.
- Nie. To niemożliwe... - nie dowierzając, trzymałem ją w ręku dobre pięć minut.
- Nie. To niemożliwe... - nie dowierzając, trzymałem ją w ręku dobre pięć minut.
Otworzyłem ją. I zacząłem czytać…
„Najdroższy!
Jest wczesny, wtorkowy poranek.
Już wczoraj obmyśliłam w głowie cały plan przekazania Ci tego skrawka papieru. Wystarczy
tylko, że zostawisz kurtkę na krześle i wyjdziesz do lekarza…
Czekam, aż zjawisz się, by
potrzymać mnie za rękę przed tym, kiedy to niebawem wywiozą mnie na salę
operacyjną. Czuję, że zostało mi niewiele czasu... Być może dziś będziemy się
widzieć ostatni raz, tu, w tej ziemskiej wegetacji…
Postanowiłam napisać do
Ciebie list, póki jeszcze nie jest za późno; wówczas plułabym sobie w brodę i
nieustannie żałowała, że tego nie zrobiłam… Zresztą wiem, że i tak nie
chciałbyś tego słuchać, bo wierzysz, że z tego wyjdę i nie przyjmujesz do
świadomości tej drugiej, gorszej i boleśniejszej, opcji…
Chciałabym Ci powiedzieć jedną,
bardzo ważną rzecz. – Nie, nie po to, żebyś o mnie pamiętał, posprzątał w
garażu, czy kupił karmę dla psa. Sam zadbasz o siebie, bez mojej pomocy.
Chcę Ci powiedzieć, jak
bardzo mnie zmieniłeś. Twoja miłość uczyniła mnie kobietą i za to jestem Ci
dozgonnie wdzięczna – dosłownie.
Obiecaj mi, że kiedykolwiek
ogarnie Cię smutek, niepewność, albo utrata zaufania, to spróbujesz spojrzeć na
siebie moimi oczami. Nie trać wiary, nie opadaj z sił. By rozproszyć smutne dni,
będę z Tobą – tam, gdzie Ty…
Dziękuję za zaszczyt, że
mogłam być Twoją Żoną, Żoną Zbyszka Bartmana – Człowieka o wielkim sercu. Wiem,
że nie poślubiłeś mnie z litości; wiem, że naprawdę mnie kochasz. Dziękuję, że
odmieniłeś moją egzystencję. Niczego nie żałuję. Szczęściara ze mnie, co?
Wypełniłeś moje życie, ale
ja jestem tylko jednym z rozdziałów w Twoim. Będą kolejne. Uwierz mi.
I teraz najważniejsze: nie
obawiaj się nowej miłości. Szukaj sygnału nowego życia.
A My? My niedługo znowu się spotkamy. Jestem tego pewna.
Kocham Cię, i zawsze będę
kochała.
Twoja Konstancja.
PS. Don’t be sad. Be happy, for me.”
Popłakałem się.
*
Najdroższa!
Dobrze
wiesz, że nigdy nie lubiłem i nie potrafiłem pisać listów, ale chyba przyszedł
w końcu ten moment, bym się przełamał i spróbował sklecić parę zdań. Dla
Ciebie…
Czas
leci jak szalony i nawet nie wiem, kiedy minął rok od Twojego odejścia. Tak,
minął już rok… Całe 365 dni… I dopiero dziś odważyłem się sięgnąć po długopis i
białą kartkę, by Tobie odpisać. Nie wiem, czy kiedykolwiek to przeczytasz, ale…
Kontu,
bardzo mi Ciebie brakuje; brakuje mi Ciebie w domu, w sercu, wszędzie; w każdym
miejscu, które mi się z Tobą kojarzy.
I
boli, tak bardzo boli, bo już nigdy nie usiądziesz przy oknie w kuchni i nie
będziesz obserwowała tego, co dzieje się za szybą. Nie będziesz, tak uroczo,
wpychała mi się przed nosem do łazienki, twierdząc, że zajmie Ci to tylko
chwilę. Nie usiądziesz obok mnie przy stole i nie zjemy wspólnie ani śniadania,
ani kolacji, ani niczego. Nigdy nie będziemy sobie wzajemnie zaglądali w garnki
podczas gotowania obiadu, co zawsze robiliśmy z udawaną złością i ironią, tak
dla żartów. Nigdy nie będę udawał, że w mroźny, zimowy dzień zapomniałem
założyć szalika, byś tylko Ty owinęła go wokół mojej szyi. Nigdy nie usłyszę
Twojego miłego i aksamitnego głosu. Nigdy nie obudzisz mnie swoim delikatnym,
anielskim dotykiem dłoni. Nigdy nie przywitasz się ze mną słodkim pocałunkiem.
Nigdy nie poczuję zapachu Twojej skóry. Nigdy nie zaznam Twojego ciepła w momentach,
kiedy się do mnie przytulałaś. Nigdy nie poczuję tego aromatycznego zapachu ciasta,
które unosiło się w całym mieszkaniu w każdą środę. Nigdy nie zasiądziesz przy
stole do niedzielnego obiadu u moich rodziców. Nigdy nie będziesz umyślnie
przełączała stacji radiowych w samochodzie, byleby tylko postawić na swoim i
nastawić na RMF FM. Nigdy nie będę miał się z kim kłócić o pilota od telewizora
– zawsze chciałaś oglądać komedie romantyczne akurat wtedy, kiedy była
transmisja piłki nożnej, a ja dawałem się przekupić za kilka pocałunków. Nigdy
nie będziesz mi zwracała uwagi, że zbyt szybko prowadzę. Nigdy nie zaznam
Twojego słodkiego „marudzenia” i humorów podczas tych Waszych, kobiecych, „trudnych
dni”. Nigdy nie rzucisz energicznie czapką na kuchenny parapet, twierdząc, że
to właśnie tam jest jej miejsce, a nie na półce w przedpokoju. Nigdy nie
zostawisz po sobie bałaganu po wieczornej kąpieli. Nigdy nie wybierzemy się na
te Nasze zakupy we dwoje, podczas których zachowywaliśmy się jak dwójka
szalonych, nieodpowiedzialnych nastolatków. Nigdy nie zostawisz dwóch łyków
wody w butelce, która zwykle stała w kuchni przez kilka dni, bo nikt nie chciał
jej dopić. Nigdy nie podzielę się z Tobą Opłatkiem na Boże Narodzenie, ani
jajkiem na Wielkanoc. Nigdy nie spędzimy razem walentynek, choć oboje uważamy (uważaliśmy)
to święto za przereklamowane i komercyjne. Nigdy nie będziemy jeść spaghetti
jak te dwa czworonogi z „Zakochanego Kundla.” Nigdy nie skradniesz mi kromki
chleba z talerzyka podczas mojej nieuwagi i nie będziesz udawała, że nie wiesz,
jakim cudem ona stamtąd wyparowała. Nigdy nie zrobisz mi psikusa i nie
dosypiesz do herbaty soli zamiast cukru. Nigdy nie usiądziesz w swoim fotelu i
nie będziesz czytała książek o psychologii przy nocnej lampce. Nigdy nie
będziemy spacerowali po naszych ulubionych miejscach, obok Naszej ławki, przy
której umówiliśmy się na pierwszą randkę. Nigdy nie zrobisz mnie w balona i nie
zadzwonisz z zastrzeżonego numeru z informacją, że znalazłaś mojego kota i
prosisz o szybki odbiór wraz z odpowiednim wynagrodzeniem. Nigdy nie wsiądziesz
za kierownicą naszej audi, bojąc się panicznie, że coś zepsujesz. Nigdy nie
zrobisz sobie takiego niesfornego, niedokładnego koka ze swoich pięknych,
długich włosów. Nigdy nie zaśniesz w moich ramionach podczas wieczornego
oglądania telewizji na kanapie. Nigdy nie zobaczę, z jakim zaangażowaniem i
radością bawisz się z Bobkiem, ganiając z nim po całym mieszkaniu. Nigdy nie
usłyszę, jak śpiewasz pod prysznicem, jak nucisz znane mi melodie podczas
gotowania i sprzątania. Nigdy nie zasiądziesz na hali z moimi rodzicami i nie
będziesz mnie dopingowała… Tego i jeszcze wielu innych rzeczy, czynności,
których nie jestem teraz w stanie wymienić, już nigdy nie zaznam… I przyznam się szczerze, bez bicia, że czasami Twoje niektóre humorki mnie troszkę denerwowały, ale dziś bardzo mi ich brakuje. Dziś oddałbym wszystko, by one znów były obecne w moim życiu; byś Ty była w nim obecna...
Chciałaś,
żebym się zakochał – i może kiedyś tak się stanie – ale wokół są różne rodzaje
miłości. Mamy jedno życie, które jest wspaniałe i straszne, krótkie i nieskończenie
długie. I nikt nie wychodzi z niego żywy…
I
chociaż dziś mija już rok, to ja ciągle czuję Twoją obecność wokół mnie. Mimo,
iż jesteś nieobecna ciałem, to jestem przekonany, że cały czas trwasz ze mną
duchem; że nade mną czuwasz, jak Anioł Stróż. - Skąd to wiem? Kiedy siedzę w Twoim ulubionym fotelu i oglądam Nasze zdjęcia, niekiedy usłyszę w kuchni skrzypnięcie podłogi, niekiedy poczuję delikatny powiew powietrza okalający moją twarz, a niekiedy przed oczyma przemknie mi jakiś cień... Wiem, że to Ty. A przynajmniej tak to sobie tłumaczę... Poza tym, już raz ocaliłaś
mi życie, pamiętasz?
Wierzę,
że niedługo znowu się spotkamy i będziemy ze sobą razem, na wieczność.
Zawsze
będziesz w moim sercu. Zawsze będę Cię kochał.
Twój
Zbyszek.
PS.
Nie będę się smucił. Będę szczęśliwy, dla Ciebie.
Życie nasze i tych, których kochamy, jest nietrwałe i niezwykle kruche. Każdy z nas może zakończyć egzystencję niespodziewanie i bez żadnego
ostrzeżenia, a kochając kogoś, gdziekolwiek, kiedykolwiek - człowiek
staje się bezbronny...
***
I tak oto kończymy historię
Konstancji i Zbyszka…
To nie była fikcja, ani też żaden
wytwór mojej chorej wyobraźni, tak jak reszta stworzonych przeze mnie opowiadań.
Ta historia zdarzyła się naprawdę, a ja doświadczyłam jej na własnej skórze.
Dokładnie rok temu. Dokładnie 3 lutego. Dokładnie o 17:30… Straciłam Kogoś, kto
był obecny w moim codziennym życiu, od samej maleńkości. Ciężko było (i nadal
jest) przywyknąć do myśli, że już Go tu nie ma… Czuję pustkę: w domu, w sercu,
wszędzie; jednakże zawsze będę te pustki wypełniała wspomnieniami związanymi z
Jego Osobą; wspomnieniami, których mieliśmy przecież tak wiele…
A, i ten motyw proroczego snu, również miał miejsce w rzeczywistości, również w trzecią dobę, z tą tylko różnicą, że w innych okolicznościach…
A, i ten motyw proroczego snu, również miał miejsce w rzeczywistości, również w trzecią dobę, z tą tylko różnicą, że w innych okolicznościach…
D., to wszystko dla Ciebie.
Wierzę, że jeszcze kiedyś się
spotkamy i znów wybierzemy się we dwójkę na te Nasze zakupy, jak za starych,
dobrych czasów; że znów będziemy razem…
Szczerze mówiąc, nie myślałam, że
przekładanie własnej historii na „papier” będzie dla mnie takim trudnym doświadczeniem;
bo z jednej strony miałam tę przewagę, że wiedziałam jak pisać, wiedziałam co
pisać, a przez to cały ten opis mógł się wydawać bardziej realistyczny. Jednak
z drugiej strony, myślami znowu byłam przy tamtych wydarzeniach; wszystko
odżyło, wszystko działo się jeszcze raz – chyba ze zdwojoną mocą i bólem, bo
łzy nieustannie zalewały moją klawiaturę... Nie mniej jednak, włożyłam w TO COŚ powyżej całe swoje serce i dałam z siebie 200%.
Zwykle nie okazuję swoich uczuć i
emocji na zewnątrz, ale to było silniejsze ode mnie, musiałam to z siebie
wyrzucić… Przepraszam, jeśli kogoś tym uraziłam. Wiem, że temat nie był łatwy,
wręcz przeciwnie – był trudny i to bardzo; dlatego chylę przed Wami czoła za to,
że wytrwałyście razem ze mną w tych smutnych, ciężkich i tragicznych chwilach! :*
Dziękuję Wam wszystkim razem i
każdej z osobna. :*
Dziękuję w szczególności Tym,
które były ze mną wtedy, rok temu… :*
Dziękuję również moim Siostrom - Anett i Kasi,
na których wsparcie, dobre słowo czy zwykłe przytulenie, mogę liczyć każdego
dnia. :*
Ściskam Was mocno.
Patka.
PS. I jeszcze jedna sprawa, o której
zapomniałam przy publikacji pierwszego rozdziału; dlatego nadrabiam swój błąd i
czynię to przy ostatnim.
Gorąco dziękuję Ziomkowi za pomoc
w stworzeniu szaty graficznej, która nadała całej tej historii odpowiedniej
aury. :*
PS2. Napiszcie, proszę, kto był. ;)